Imieniny:
Szukaj w serwisieWyszukiwanie zaawansowane

Warszawa 1939-1945

2013.04.19 g. 09:04

Ludzie z getta

Porwanie
Z okazji 70. rocznicy wybuchu powstaniaw warszawskim getcie, przedstawiamy kolejne wspomnienie o tym jak warszawiacy bardzo angażowali się w ratowanie Żydów.

Do biura musiałem przychodzić na godzinę ósmą, ale już po dwóch godzinach mogłem biuro opuścić i udać się do administrowanych przeze mnie domów. Najczęściej bywałem na ulicy Miodowej 2A, gdzie miałem swoją kancelarię. Pewnego dnia jedna z lokatorek pani Bartczakowa powiedziała mi, że na Powązkach w budynku szkoły powszechnej Niemcy ulokowali grupę Żydów, którzy pracowali na cmentarzu powązkowskim, porządkując groby Niemców. Powiedziała mi też, że jest między nimi rodzina, która chce uciec. Rodzina ta już przekupiła pilnującego ich Niemca, który obiecał „zasnąć", kiedy będą uciekać. Za umożliwienie im ucieczki samochodem obiecali zapłacić 10 000 zł. Na moje pytanie, dokąd będą uciekać, pani Bartczakowa powiedziała, że już wynajęła dla nich mieszkanie na Bielanach i że potrzebny jest tylko samochód. Nie znałem nikogo kto mógł dysponować samochodem i nie widziałem żadnej możliwości pomocy tej rodzinie, chociaż sam pomysł porwania rodziny spod straży Niemców bardzo mi się podobał. Ale skąd wziąć samochód, pytałem wszystkich dookoła. Byłem przekonany, że w końcu coś znajdę.

 

Getto warszawskie

 

Źróło fot. Wikipedia
Zdjęcie pochodzi z raportu Stroopa.

 

Będąc u naszej rodzinnej i od dawna zaprzyjaźnionej dentystki pani Schónbrun, opowiedziałem jej tę historię. Rozmowie naszej przysłuchiwał się jej syn, młody człowiek około 20 lat, który z miejsca zaofiarował swoją pomoc, obiecując samochód i uzbrojonych ludzi. Sam dysponował samochodem, ponieważ pracował jako kierowca w niemieckiej firmie, zbierającej złom metali kolorowych tak bardzo potrzebnych Niemcom. Dlatego też miał mocne dokumenty osobiste, honorowane przez Niemców, a broń maszynową mieli w organizacji podziemnej. Zaproponował też zwerbowanie paru swoich kolegów do wykonania tej akcji, jego propozycję przyjąłem, stawiając równocześnie swoje warunki. Żadnej broni, a kolegę może zabrać tylko jednego.

Punktualnie o 12 ruszyliśmy spod domu na Miodowej 24. W szoferce był kierowca, ja i Bartczakowa, aby wskazała dom na Bielanach, gdzie miała zamieszkać uciekająca rodzina. Zatrzymaliśmy się w odległości 50 m od szkoły. Kolega kierowcy podniósł maskę samochodu i udawał, że coś poprawia. Z drzwi szkoły wybiegły trzy osoby i natychmiast ulokowały się na platformie ciężarówki, kolega zamknął maskę, wskoczył na platformę i przykrył tych ludzi plandeką. To wszystko nie trwało dłużej niż jedną minutę. Auto ostro ruszyło z miejsca i rozpoczęła się szalona jazda. Byliśmy przekonani, że pilnujący Niemiec podniesie alarm. Na miejsce dojechaliśmy jednak szybko i bez przeszkód.

Chłopcy otrzymali obiecaną nagrodę, a ja byłem niezmiernie zadowolony z udanego przedsięwzięcia. Po dziesięciu minutach weseli wracaliśmy do Warszawy, gdy nagle na skrzyżowaniu szos wawrzyszewskiej z bielańską, na kopczyku za rowem spostrzegliśmy karabin maszynowy, z którego zwisała taśma z nabojami, a obok kilku Niemców. Na szosie prowadzącej do Warszawy stał młody oficer z kilkoma żołnierzami, trzymającymi karabiny gotowe do strzału. Za późno było na ucieczkę. Zdążyłem tylko szepnąć chłopcom: „Bez lęku i na wesoło".

Zatrzymaliśmy się blisko oficera. Swobodnie wyskoczyliśmy z szoferki, uśmiechnięci i jakby zadowoleni, że nas zatrzymano. Oficer zażądał dokumentów, a dwóch żołnierzy wskoczyło na wóz w celu przeprowadzenia rewizji. Oczywiście nic nie znaleźli. Oficer długo studiował nasze dokumenty i pytał, a ja odpowiadałem mu po niemiecku. Widać było, że oficer był zdezorientowany, długo trzymał w ręku nasze papiery i nie wiedział, co zrobić. Wreszcie poszwargotał ze swoim sierżantem i oddał nam dokumenty. Podziękowaliśmy z uśmiechem i życząc mu powodzenia, odjechaliśmy szybko. Dopiero na Żoliborzu zdaliśmy sobie sprawę, że uszliśmy z życiem. Bez wątpliwości przekupiony żołnierz, bojąc się odpowiedzialności, natychmiast powiadomił zwierzchników o ucieczce. Być może zauważył numer samochodu i na drogach zastawiono na nas zasadzki, sądząc, że nas złapią w drodze powrotnej. Zmyliły ich nasz szybki powrót i spokojna postawa.

Prawie w każdy piątek odwiedzałem tę rodzinę i dopiero powstanie przerwało te kontakty. W kilka miesięcy po powstaniu spotkałem Bartczakową i dowiedziałem się o losach tych ludzi. Przetrwali w owym mieszkaniu do samego końca powstania, ale w ostatnim dniu, kiedy Niemcy opuszczali już Warszawę, mężczyzna wyszedł zobaczyć, co się dzieje i natknął się na wycofujących się Niemców. Zaczął uciekać w kierunku przeciwnym od domu, w którym ukrywali się przez długie miesiące. Niemcy zastrzelili go.

 

Ewa Floryan-Løvborg:

Takich akcji było więcej. Pamiętam, jak mama denerwowała się, kiedy było już późno, a tata nie wracał, ale nigdy nie protestowała i nigdy nie starała się odwieść go od pomagania ludziom z getta. Trzeba też przyznać, że mój ojciec miał w tych swoich poczynaniach niezwykłe szczęście. Może nie zawsze był rozsądny i często ryzykował, ale wychodził z tych opałów zawsze obronną ręką, jak gdyby jakieś wyższe moce miały nad nim pieczę i chroniły go od kul i od Niemców. W swoich wspomnieniach sam nawet temu się dziwił. A te wspomnienia pisał mając 82-83 lata w Olsztynie.

 

 

Wspomnienia pochodzą z książki warszawianki, Pani Ewy Floryan-Løvborg.
Tytuł: Od czasu do czasu. Wspomnienia

Strona internetowa Pani Evy: http://floryan.dk/ 

 

Przeczytaj również:

 

 



Opublikowal: Michał Pawlik
-
Serwis oprogramował Jacek JabłczyńskiCopyright(c) 2002 - 2014 Fundacja Promocji m. st. Warszawy